strzępach rozmów dobiegających z kuchni. Coś o tym, że nie zadzwonił, kelnerka narzekała, – Wszystko w porządku? – Ja też – przyznała się Martinez. nie oszukiwała; po prostu nie zabezpieczała się w żaden sposób. Bentz wiedział, że nie Liście znieruchomiały w ten upalny, bezwietrzny dzień. Bentz wytężył wzrok. Wiedział, To jej słowa. Zamknęła oczy, spuściła głowę, zagubiona, zmieszana. Nigdy, naprawdę dłonią o paznokciach pomalowanych na czerwono. – Robiła to co zwykle, no wiesz. Była u jakość posiłków. Inny nastolatek mył podłogę. Robbie zajął się zamówieniem Bentza. – Wkrótce mu przejdzie – orzekł Bentz. – Już ci mówiłem. Chcę znać prawdę. zapakowaną kanapkę. Jestem w rękawiczkach, tak na wszelki wypadek. Ostrożności nigdy Poradzi sobie. wschód. Czemu nie? O1ivia ma rację. Ugania się za duchem. Albo ktoś go wrabia, albo traci – Nie wymyśliłby, co zjeść na śniadanie. To nie on – prychnęła pogardliwie.
Co on wyprawia? Jennifer, jego pierwsza żona, nie była święta. A teraz nie żyje. I dobrze. porwała, w końcu ją zabije, ale najpierw osiągnie swój cel. odbębnił nieuniknioną kłótnię o ochronie prywatności i dowiedział się, że owszem, O1ivia
- Bo Gloria go ubłagała, żeby tego nie robił. Pokłócili się nawet... - Liz pociągnęła nosem. - Próbowałam z nią rozmawiać, namawiałam, żeby powiedziała pani o wszystkim. - Byłem idiotą. - Myślałam, że wybiera się pan dzisiaj na aukcję koni - powiedziała lekko drżącym
- Nawet w masce nie przypominam cię ani trochę. - Jakiej kwestii? - Właśnie. Tylko się jutro nie spóźnij - uprzedził Kilcairn i wstał od biurka.
Caldwell. najszybciej. przycięta i wklejona Berneda stała na gałęzi obok swojego męża - Wiarołomnego. Ubrany był jak na polowanie, bo zawsze był łowcą, choć zwykle polował na kobiety. Jego ciało było nietknięte, jeśli nie liczyć niesymetrycznej dziury w kroku - wyszarpany kawałek zdjęcia w miejscu prawego jądra. Popatrzyła na innych mieszkających na drzewie... Mały Parker, pozbawiony głupiego smoczka, wrzeszczał ile sił w płucach, Alice Ann z głową odciętą i przyklejoną pod dziwacznym kątem - tak ją znaleźli, gdy spadła ze schodów w luksusowym zakładzie, w którym zamknęła ją rodzina. Szkoda, że nie ma więcej czasu. Pragnęła podziwiać swoje dzieło, usiąść wygodnie i nacieszyć nim oczy. Ale jeszcze nie teraz. Czasu jest coraz mniej. Odnalazła zdjęcie najstarszej córki, Amandy, i odcięła samochód od szczupłej sylwetki. Najstarsza wciąż żyła - taka wola boska - trzeba zająć się nią później. Na samą myśl uśmiechnęła się. Tak, tak... wszystko idealnie się zgadzało. Umieściła zdjęcie niedużego zgniecionego samochodu sportowego na gałęzi Amandy. Chwilowo to musiało jej wystar-czyć. Nić życia Amandy nie mogła jeszcze zostać przecięta. Tak zadecydowała jedna z bogiń losu. Nadeszła pora dokonać kolejnego wyboru. Usiadła na krześle i zaczęła mieszać zdjęcia. Pośpiesznie odwracała stare fotografie i zauważyła, że niektóre nie są już idealne. Jedne wyblakły, inne pożółkły, jeszcze inne pogięły się i pozałamywały od ciągłego przekładania. Upłynęło zbyt wiele czasu. Zbyt wiele lat. Znów poczuła niepokój. Kiedyś była cierpliwa, teraz stała się nerwowa. Drażliwa. Z pomieszczenia obok dobiegło ją słabe szuranie. Ofiara próbowała się uwolnić... Boże, czy nie czas już na nią? Czas. Atropos miała coraz mniej czasu, a tyle jeszcze do zrobienia. Nawet nie mogła sobie pozwolić na spokojny wybór kolejnych ofiar. Kiedyś mogła czekać miesiące czy lata, teraz czuła, że musi jak najszybciej dokończyć rozpoczęte dzieło. Szybciej... szybciej. Odwróciła jedno ze zdjęć i zobaczyła twarz Caitlyn. Znowu. Najwyraźniej los wskazuje na słabszą z bliźniaczek. Ale czy to właściwy moment? Zaplanowała, że Caitlyn będzie ostatnia, że weźmie na siebie winę za wszystkie czyny Atropos. Ale może źle to obmyśliła? Gdzie, do diabła, jest nić życia tej mizeroty? Grzebiąc w szufladzie wśród splecionych sznureczków, odpowiednio oznaczonych, Atropos zauważyła, że czas Caitlyn dobiegał już końca. Byli też oczywiście inni. Odwróciła kolejne zdjęcia i ogarnął ją spokój, uczucie błogiego zadowolenia. Dwie kolejne ofiary... jedna z ponurym wyrazem twarzy, druga, na dalszym planie, próbująca schować się przed obiektywem. Za późno. Już się nie ukryjesz. Atropos uśmiechnęła się, nawet odgłosy szamotaniny nie zmąciły jej spokoju. Cricket szarpała się przerażona. Czuła, co ją czeka. Świetnie. Może czas jej o czymś przypomnieć. Tak, z pewnością. Atropos nigdy wcześniej nikogo nie więziła. Ale jej ofiary wiedziały, z czyjej ręki giną, szczególnie świetnie rozegrała to z Joshem Bandeaux. Odkryła, że po-wolne psychiczne maltretowanie ofiary dostarcza niezwykłych emocji. Jednak musiała być ostrożna, a w stanie upojenia łatwo stracić czujność. Ale... skoro Cricket już tu jest, przecież można to wykorzystać. – Ja... nie chciało mi się zawracać sobie głowy papierkami, myślałem, że zrobi to Niech to szlag! Zniknęła za zakrętem, w obłoku kurzu. - Więc według pani nie popełnił samobójstwa? - Znów zapytał Reed, choć sam już nie wątpił, że Bandeaux został zamordowany. - Josh? Pan żartuje? Miał po co żyć. Było jeszcze tyle pieniędzy do zarobienia, tyle alkoholu do wypicia i tyle kobiet do poderwania. - Musiała zauważyć, jak Morrisette sztywnieje, bo spojrzała prosto na nią i powiedziała: - Oczywiście wiem, że Josh w ostatnim roku... miał na koncie kilka wybryków. Ale on mnie nie zdradzał. Nie byliśmy wtedy jeszcze ze sobą. - Wzruszyła szczupłymi ramionami. - To się miało skończyć po naszym ślubie. - Naprawdę? - zapytała Morrisette. - Skąd pani wie? - Bo mi obiecał. Miał świra na moim punkcie. - Albo po prostu sam był świrem - mruknęła pod nosem Morrisette, a Reed posłał jej ostrzegawcze spojrzenie. - Słuchajcie, ja naprawdę muszę iść. Coś jeszcze? - Na przykład nazwiska kobiet, z którymi sypiał. Zna je pani. - Nie znam. To były tanie dziewczyny na jedną noc. - Niech pani jeszcze pomyśli, dobrze? - Morrisette nie dawała za wygraną. - Czasami najbardziej podejrzana jest poniżona kobieta. - No więc już macie swojego zabójcę, prawda? Nikt nie mógł być bardziej poniżony niż Caitlyn. To naprawdę żałosne. I w pewnym sensie smutne. - Myśli pani, że byłaby w stanie zabić Josha? - zapytał Reed. - Nie wiem, myślę, że jest wystarczająco ześwirowana, żeby to zrobić. I nie pytajcie o dowody, bo nie mam żadnych, ale ona jest... dziwna. Naomi poprawiła pasek torebki. Reed wstał i schował notatki do kieszeni. - Jeśli jeszcze coś się pani przypomni - wręczył jej wizytówkę - proszę zadzwonić. Z uśmiechem mówiącym, żeby się za wiele nie spodziewał, wrzuciła wizytówkę do torebki. Morrisette wyłączyła magnetofon i wszyscy troje poszli do wyjścia. Na dworze zrobiło się jeszcze goręcej. Gęste wilgotne powietrze kleiło się do skóry. Reed zdążył się spocić, jeszcze zanim usiadł za kierownicą. Naomi zamknęła drzwi, wsiadła do swojego jaguara i ruszyła ostro, prawie nie zwalniając przed wyjazdem na ulicę. Zanim dojechała do następ-nego skrzyżowania, na pewno przekroczyła dozwoloną prędkość o jakieś dwadzieścia kilometrów. - Arogancka dziwka. - Morrisette patrzyła w ślad za samochodem. - Nic nie mów. Wolno mi bezkarnie przekląć raz dziennie i właśnie to robię. Co ona wyczynia? Sześćdziesiąt pięć, osiemdziesiąt, przy ograniczeniu do czterdziestu? Aż się prosi, żebyśmy ją zatrzymali! Jakby chciała nam napluć w nasze wszawe gliniarskie mordy. - I ty to mówisz, Andretti! Reed wrzucił bieg i ruszył z zacienionego postoju. - Nie, mówię tylko o tym, jak prowadzi. Mówię o tej jej postawie pod tytułem: jestem od was lepsza, bystrzejsza i tak dalej. Nie podobało mi się to. - Mnie też - zgodził się Reed. - Chciałabym utrzeć jej nosa. - Kto by nie chciał! Ale najpierw bądź ze mną szczera w sprawie Bandeaux. Jeśli byłaś z nim związana, chcę o tym wiedzieć, żeby odsunąć cię od śledztwa. Musimy być czyści. Nie możemy pozwolić, żeby obrońca miał się do czego przyczepić. Pogrzebała w torebce i wyciągnęła paczkę marlboro. – No dobra, do Phyllis, astrologa. Takiej od znaków zodiaku, ascendentów, faz Księżyca i